Szansa (Zapach trzciny, Bauer)
16.11.2008
Powieść zadziwiająca, nie w takim stopniu jednak, by przykuć uwagę i zachwycić w jakiś szczególny sposób. A szkoda, bo Zapach trzciny zapowiadał się na coś więcej niż dość rutynowy i zgrany zapis nostalgii za utraconą młodością i ideałami.
Bardzo dziwna to książka. Po pierwsze dlatego, że jak każda opowieść wspomnieniowa, próbuje wskrzesić dawno minione, wymarłe obrazy, postaci i emocje (albo, jak pisze Bauer, „nieaktualne ambicje”). A to zawsze jest odrobinę niepokojące i wywołuje dreszcz idący wzdłuż kręgosłupa. Zupełnie, jak przywoływanie do życia umarłych. Wykreowany świat wypełniony jest widmami – główny bohater przyjeżdża do rodzinnego miasta, spotyka ludzi z którymi nie kontaktował się całymi latami i, co najważniejsze, uczestniczy w pogrzebie przyjaciela, który stanowi swoistą oś jego wspomnień i podróży po licealnej przeszłości. Po drugie, jak z podobnymi historiami często bywa, jest to także powieść rozliczeniowa. U Bauera na jedną szalę położone zostały „zapiski małolata”, notatki sporządzone przez młodego chłopaka, Tomka, członka zespołu rockowego, odkrywającego wolność związaną z muzyką, używkami, słodyczą pierwszych uczuć i seksem. Na drugą natomiast Tomasz, pięćdziesięcioletni biznesmen, pracujący na wysokim stanowisku w poważnej firmie. Noszący garnitur, odpowiedzialność i stres pracy w korporacji. Nie wydaje się szczęśliwy.
Zresztą w Zapachu trzciny nikt nie jest szczęśliwy. Leszek, pojawiający się we własnej osobie tylko w „zapiskach małolata”, który mimo wielkiego talentu i magnetyzmu skończył jako miejscowy pijaczek. Roseck, właściwie Rożek, nie Niemiec i nie Polak, zaś w głębi duszy tylko i wyłącznie Mazur, szarpiący się między „nabytą” ojczyzną a starymi śmieciami. W końcu sam Tomasz, którego waleczne nazwisko - Woy sugerowałoby, że nie podda się biegowi rzeczy, zmieni rzeczywistość tak, by przystawała do jego ideałów. Jednak nic z tego. Tomasz jest na to, by polec na polu bitwy, w przenośni i dosłownie. Nie ma dla niego ratunku, ponieważ zignorował to, w co wierzył. A co najtragiczniejsze - nawet nie spostrzegając tego faktu. Nić, łącząca go kiedyś z Tomkiem, została bezpowrotnie przerwana, zatem Tomasz musi ponieść karę. Ot, moralitet.
Naturalną konsekwencją pojawiania się tych dwóch pól tematycznych w powieści jest kompozycja czasowa, odwołująca się raz do aktualnych realiów, raz do przełomu lat 70. i 80. Widać dokładnie, jakie zmiany, metodą „małych kroków”, zaszły w Tomku-Tomaszu, podobnie w pozostałych postaciach. Owa oś tematyczna zdaje się być jednak zbyt giętka, by udźwignąć ciężar całej opowieści. Problemem staje się też styl narracji, która jest prowadzona zbyt emocjonalnie. Podkreśla to wrażenie również język powieści, który miejscami staje się w niekontrolowany sposób kiczowaty (scena odnalezienia pozostałości po starym Fenderze), a w większych partiach jest po prostu nudny. Podobnie nie sprawdza się element magiczny: cała książka nie jest ani na tyle groteskowa, ani poetycka, by nie raziło pojawienie się „przewodniczki” głównego bohatera, Marty-intelektualistki, ni to człowieka, ni anioła, czy może sennego majaku (której nadejście jednak, trzeba przyznać, było bardzo dobrze poprowadzone fabularnie i nastrojowo).
Mieszanka, którą otrzymujemy jest iście zadziwiająca. Nie w takim stopniu jednak, by przykuć uwagę i zachwycić w jakiś szczególny sposób. Trochę niewykorzystana szansa. Szansa na ciekawą książkę, która byłaby czymś więcej niż dość rutynowym i zgrabnym przecież zapisem nostalgii za utraconą młodością i ideałami.
Wojciech Bauer
Zapach Trzciny
Wydawnictwo Literackie Semper
2007
« powrót