W drodze do krawędzi nieba (Latająca góra, Ransmayr)
16.11.2008
Co się dzieje,
kiedy człowiek podjął decyzję,
poczynił wszelkie konieczne przygotowania
i chce zrobić pierwszy krok w stronę swojego celu,
a co się dzieje wtedy, kiedy
wreszcie ten krok uczyni?
Czytając Latającą górę Christiana Ransmayra można mieć skojarzenie z jakże autobiograficzną prozą Antoine’a de Saint-Exupery’ego o przezwyciężaniu własnych słabości, o walce z naturą – nie tyle w imieniu swoim, ile w imieniu swoich najbliższych.
Powieść Christiana Ransmayra, chociaż podobna w swojej wymowie, w żadnym jednak stopniu nie jest kopią pisarskich dokonań swojego poprzednika. Autor Latającej góry tworzy iście poetycką i po prostu piękną, bez śladu taniości wzruszającą, opowieść o dwóch braciach, decydujących się wyruszyć w życiową podróż prosto ze swojej irlandzkiej wyspy Horse Island aż na szczyt niezdobytej prawdopodobnie wcześniej przez żadnego człowieka Phur Ri – Ptasiej Góry gdzieś w Transhimalajach. Ten szczyt, na którym nie postała dotąd żadna ludzka stopa, to nie tylko marzenie i wyzwanie głównie dla starszego brata - Liama, ale także punkt przyciągania o ogromnej sile, któremu młodszy z braci początkowo się opiera, aby później ulec mu całkowicie. To nie tylko opowiadanie o trudach podróży, o zmaganiu się człowieka z siłami natury, w tym wypadku z olbrzymią górą, po to, aby ostatecznie zmóc się z samym sobą. To także powieść o trudach, jakie stawia przed sobą miłość, o pełnym zrozumieniu siebie i drugiego człowieka, do którego dochodzi czasem dopiero przy ostatecznym rozstaniu, wtedy, gdy śmierć przecina czas. To wreszcie powieść o zderzeniu cywilizowanego świata z tym pełnym pokory wobec życia światem mitów, legend i ustnych przekazów koczowniczego ludu nomadów, mówiących o tym, że nic nie jest stale, nawet góry, które w końcu muszą kiedyś ulecieć do nieba, podobnie jak modlitwy i prośby, wypisane na gładkich kamieniach i niesione przez rzeki ku swoim spełnieniom. Pozostaje nadzieja, że nic bezpowrotnie nie ginie, nawet człowiek żyjący w pamięci bliskich osób.
To wszystko leży w podskórnej warstwie powieści. Jednak prawdziwa oryginalność Latającej góry polega przede wszystkim na udanym w swoich skutkach eksperymencie autora odrzucającego formę pisania tradycyjną dla prozy. To właśnie podzielony na strofy tekst tworzy wrażenie przepełniającej go niczym w poemacie poetyckości, przy czym okazuje się, ze stroficzna budowa nie musi być nużąca, ale wręcz jest inspiracją dla żywych wyobrażeń. Być może to właśnie dzięki tej budowie powieść ma tak silny, myślę że niezapomniany wydźwięk. I w gruncie rzeczy pozytywny.
Bo co dzieje się, kiedy niezłomny człowiek uczyni krok ku zdobyciu swojego celu? Nastawia się na nieprzyjazne wiatry, napotyka przeszkody, czasem groźną i bezlitosną twarz tego celu, ale jednocześnie prowadzi samego siebie ku spełnieniu swoich tęsknot - nawet jeśli to spełnienie ma się dokonać na krawędzi nieba. Potem może już tylko czekać, aby zrobić następny krok.
Christoph Ransmayr
Latająca góra (Der Fliegende Berg)
przeł. Jacek ST. Buras
Państwowy Instytut Wydawniczy
Warszawa 2007
« powrót