Mniej magiczny Hugo Pratt (El Glaucho, Pratt, Manara)
16.11.2008
Komiksy Hugo Pratta charakteryzuje pewna magia. To magia chłopięcych marzeń, niesamowitych przygód, dalekich lądów, snów o wolności i niezależności. Magia marzeń owianych sentymentalną nutą, do których wraca się z przyjemnością, choć przecież wiemy, że nigdy nie mogą się spełnić.
Komiksy Hugo Pratta charakteryzuje pewna magia. To magia chłopięcych marzeń, niesamowitych przygód, dalekich lądów, snów o wolności i niezależności. Magia marzeń owianych sentymentalną nutą, do których wraca się z przyjemnością, choć przecież wiemy, że nigdy nie mogą się spełnić.
Opowieści Pratta są proste, ale w tej prostocie ukryta jest tęsknota, którą odczuwa chyba każdy – do świata trochę bardziej zwariowanego, zabawniejszego, szybszego. Do świata poszukiwaczy przygód i marzycieli. Czytając Balladę o słonym morzu można odnieść wrażenie, że oto powróciliśmy do świata dzieciństwa. Ale już nie jako dzieci, lecz jako dorośli.
Ten romantyzm jest i w El Gaucho. O ile jednak Corto Maltese pochłaniał czytelnika całkowicie, nie pozwalając oderwać się od lektury, o tyle El Gaucho chwilami męczy. Rozczarowuje niedbała, naprzemian przyspieszająca i zwalniająca fabuła. Sprawia wrażenie niechlujnej, potraktowanej po macoszemu. Pratt opowiada historię życiowych rozbitków, rozpaczliwie poszukujących swojego miejsca. To postacie zazwyczaj spychane na margines. Los wiąże ich życie z konfrontacją pomiędzy masońskimi lożami i dziejami walki o niepodległość Argentyny. Jednak ci bohaterowie pozbawieni są ostrości – nie uraczymy tu ani jednej postaci na miarę niesamowitego Rasputina. Owszem, jest coś romantycznego i pociągającego w garbusie, sentymentalnym młodzieńcu Tomie, czy marzącym o wolności zabijace, ale to nie to. I jedynie irlandzka prostytutka Molly przez moment przypomina nam o wielkości swojego stwórcy – wierzymy w nią, w jej ciągłą walkę o niezależność i szczęście, w jej marzenia o pięknym życiu.
Historię zobrazował Milo Manara, a jego rysunki jak zwykle są piękne i szczegółowe. I jak zwykle to kobiety są w centrum zainteresowania. Nikt tak jak Manara nie oddaje przypadkowego erotyzmu kryjącego się w prostych kobiecych gestach. Nikt też nie potrafi tak trafnie sportretować innej strony kobiecości – tej wyzywającej, wyzwolonej, wulgarnej. Kobiety Manary są wolne, bo pozbawione fizycznych zahamowań. Seksualność jest ich bronią, własnością. Mężczyźni, którym wydaje się, że je posiedli, w rzeczywistości są przez nie wykorzystywani. Ale jest i skaza. Bo czy kobiety Manary to coś więcej niż ciała? Wszystkie kuszą, wyginają się. Wszystkie przemieniając się na oczach czytelnika w obiekty seksualne zostają do swej seksualności zredukowane.
Pomimo tych wad są w El Gaucho momenty piękne. Jak scena tańca, kiedy irlandzkie dziewczyny na moment przestają być dziwkami, a stają się prostymi dziewczynami, o których marzą prości chłopcy. Albo przerażająco prawdziwe, pozbawione romantyzmu zakończenie.
El Gaucho to komiks nierówny. Świetnie narysowany, pociągający, miejscami magiczny, ale jakby niedokończony, jakby jedynie naszkicowany, po lekturze umykający z pamięci.
Hugo Pratt, Milo Manara
El Gaucho
Egmont
06/2007
« powrót