Opowieść pełna uprzedzeń (Dojczland, Stasiuk)
01.12.2008
Po lekturze Dojczlandu o Niemcach wiemy równie niewiele, co i przedtem. Bo to nie oni są bohaterami tej powieści. To dzieło terapeutyczne, mające ukoić środkowoeuropejskie, zszargane poczucie wartości.
Na początek samotność, Enerde, skini, pijaństwo, literatura i Holokaust. Sześćdziesiąt niemieckich miast i dworców, luksusowa samotność stu osiemdziesięciu niemieckich pokoi hotelowych. I nigdzie nie dłużej niż dwa dni. Do Niemiec nie można pojechać bezkarnie. Dla równowagi uprzedzenia, jim beam w plecaku i rozpaczliwe poszukiwanie podobieństw. By wyjść cało z tej wyprawy, będąc na dworcu w Stuttgarcie, należy przywołać ten bukaresztański – Gara de Nord. By obronić się przed germańskim fenomenem, wcześniej trzeba zobaczyć rumuński step, przechadzając się po Berlinie – nucić cygańską melodię zasłyszaną w Siedmiogrodzie.
Trudna to podróż, bo wgłąb siebie, wbrew sobie, w kierunku nietypowo, jak na Stasiuka, zachodnim. Efekt? Luźne przemyślenia z podróży traumatycznej. Wartka narracja, której towarzyszą okrzyki podwórkowej zabawy z dzieciństwa (…)raus, polnische Schweine. Opis prawdziwie subiektywny, szkicowy, poskładany z pojedynczych zdarzeń. Chwilami mocny, na światło dzienne wyciągający zakodowany w nas kulturowo obraz sąsiada zza Odry. Obraz, z którym od lat nie potrafimy sobie poradzić. W tym związku ktoś był katem, a ktoś ofiarą. I nawet dziś (…)nie da się na trzeźwo pojechać z Polski do Niemiec. Nie oszukujmy się. To jednak jest trauma. W równym stopniu dotyka specjalistów od uprawy szparagów i pisarzy. Nie da się do Niemiec pojechać na luzie. Jak do, powiedzmy, Monako, Portugalii albo na Węgry. Jazda do Niemiec to jest psychoanaliza.
Stasiuk nie ustaje w poszukiwaniach, a każda z jego literackich wypraw jest próbą dookreślenia tożsamość tego przedziwnego bytu, jakim jest Europa Środkowa. Bo co właściwie znaczy ta dziwna, wyświechtana zbitka słów? Pojęcie niegdyś tworzone w opozycji do Wschodu, dziś raczej oddzielające od Zachodu, swą przewrotnie błyskotliwą karierę zawdzięcza kultowemu już dzisiaj esejowi Milana Kundery Zachód porwany albo tragedia Europy Środkowej. Lecz nie o pojęcie tu chodzi, ale o rzeczywistość. A ta nigdy nie była taka, jakiej sobie życzyliśmy. Schizofreniczny to przypadek, gdy zachodnia tradycja kultury zostaje stłamszona politycznym systemem Wschodu. Stąd pewna umowność, beztroska i odmienne poczucie czasu, otwartość na spontaniczne inicjatywy, autoironia i dystans do świata. Kiedy słowiański duchem literacki gastarbajter napotyka na potęgę „niemieckiego porządku”, rodzi się kompleks prowincji, odczucie przynależności do tej „gorszej” części Europy. Bo zaniedbanej, zapomnianej, bywa, że brudnej. Ale i tej z fantazją, różnorodnej i nieogarnionej. Tej ludzkiej, bliższej naturze aniżeli kulturze.
Niemcy to konieczny, ale jakoś tak niepasujący element na mapie środkowoeuropejskich fenomenów. Taki, który wkłada się trochę na siłę. Niemieckie słowo Mitteleuropa, oznaczające Europę Środkową, zakładało koncepcję jedności tego regionu, ale i dominację Niemiec na tym terytorium. Wędrówka wraz ze Stasiukiem przyprawia o złe samopoczucie, jest doświadczeniem tego, co każdy mieszkaniec tej części Europy nosi podskórnie – poczucia niższości względem Niemiec i samych Niemców, fascynację, ale i obawę przed tym, co über alles. Paradoksalnie, Dojczland to powieść „ponad wszystkie”, której bać nie należy się. Czyta się znakomicie.
Ta wyprawa jest także próbą poszerzenia granic tego „środka”. Zderzenia odmiennych sposobów myślenia, weryfikacji stereotypów. Tytuł mylący, bo Niemcy są tylko tłem dla mentalności środkowoeuropejskiej, dla tej wschodniej i dla tej słowiańskiej zarazem. Przede wszystkim – jak pisze Stasiuk – dzieli nas podejście do formy, która według Germanów wciąż wymaga udoskonalenia, Słowianie natomiast najchętniej pozbyliby się jej, chociażby na rzecz innej. Za sprawą Enerde, kraju podwójnie ukąszonego totalitaryzmem, łączy nas jednak wspólne dziedzictwo postsowieckie. Enerdowcy o rysach twarzy zupełnie innych niż germańskie stanowią łagodne przejście pomiędzy Germanią a Słowiańszczyzną. Bo Słowiańskość, komunizm, trochę gorsza dieta i tańsze kosmetyki to są jednak elementy uczłowieczające.
No więc dlaczego Dojczland? A choćby po to, by oswoić „prawdziwych Niemców”, by patrząc na tych w podeszłym wieku, widzieć po prostu starszych ludzi, a nie oprawców, członków Wehrmahtu, SS czy Luftwaffe.
Koniecznie.
Andrzej Stasiuk
Dojczland
Czarne
2007
« powrót